Jak to się dzieje, że pomimo wzrastających zarobków nadal nic nam nie zostaje w portfelu, a wręcz czasami brakuje do pierwszego? No właśnie.
Jeżeli prowadzimy usystematyzowane życie i panujemy nad swoim budżetem domowym to wszelkie nadwyżki finansowe (a przynajmniej większa ich część), powinny zwiększać kwotę naszych comiesięcznych oszczędności, a nie wydatków (wyjątek stanowi sytuacja, w której mamy problem z zaspokojeniem podstawowych kosztów utrzymania, wówczas takie nadwyżki po prostu są łatą na dziury w domowym budżecie). Jeżeli tak się nie dzieje, padamy ofiarą inflacji stylu życia.
inflacja stylu życia
podejście do pieniędzy
podwyższone ryzyko
.
Zmusiłaś mnie do refleksji na temat moich wydatków i oszczędności 😉
O to sama radość 🙂
Oj tak apetyt rośnie w miarę jedzenia. Im więcej mamy tym na więcej sobie pozwalamy. Dla mnie podstawą jest jakieś zabezpieczenie. Takie dodatkowe konto, które jest nie do ruszenia na kilka lat 😉
Tak wizja utraty oprocentowania przy zerwaniu lokaty przed terminem zapadalności czy dodatkowe prowizje za wypłatę z rachunku oszczędnościowego potrafią niektórych skutecznie zniechęcić do rezygnacji z oszczędzania 🙂
Najważniejsze to chyba, jak w każdej dziedzinie życia starać się zachować balans – posiadać jakieś zabezpieczenie, ale też nie oszczędzać każdej złotówki. 🙂
Otóż, otóż fanatyzmowi zawsze mówimy nie 🙂
Szczerze to ja się obawiam, że właśnie będę takim typem, co wszystko roztwoni 🙂
A skoro masz Ola tego świadomość, to może warto już teraz zastanowić się, gdzie postawisz granicę na roztrwonienie i inflację, a od jakiego standardu życia mówisz stop 🙂
Celnie i w punkt! Ostatnio poznałyśmy Dominikę Nawrocką, która jako „Kobieta i pieniądza” zachęca babki do inwestowania w nieruchomości, coby na emeryturze żyć godnie. To chyba całkiem niegłupie 😉
Bardzo niegłupie i bardzo wymagające, przynajmniej na początku. Ja sama zastanawiam się nad taką formą, ale jest z tym ogrom pracy, bo to jednak sztuka, choćby wybrać najbardziej rentowną nieruchomość.
Fakt. Ale chyba nigdy nie ma łatwo na początku, w cokolwiek by się nie inwestowało. Inna sprawa, że za mało się o tym mówi i wszystko to wydaje się być wiedzą tajemną, zarezerwowaną dla najbogatszych i najzmyślniejszych. A tak niekonicznie musi być. 🙂
Ważny temat, fajnie, że o tym piszesz <3
Istotne jest według mnie dostosowywanie się do sytuacji – czyli tak jak piszesz – kiedy zrezygnowałaś z etatu – potrafiłaś się odnaleźć bez poczucia tragedii mimo niższych zarobków przez jakiś czas. Z pewnością poduszka finansowa też jest bardzo potrzebna i może ratować sytuację… Pracuję nad tym, żeby też mieć poczucie zabezpieczenia „w razie w” 😉
Gdybym miała wtedy poduszkę finansową, faktycznie byłoby łatwiej, ale nie miałam, bo raczej uskuteczniałam konsumpcjonizm 100% – więc musiałam się dostosować. Chociaż z perspektywy czasu oczywiście nie polecam takiego niefrasobliwego podejścia 🙂
Moje podejście do pieniędzy jest do reorganizacji. Aż boję się czytać takie wpisy jak Twój, później mam zawsze wyrzuty sumienia 😉
Coś w tym jest, bo mam podobnie. A jakoś nigdy nie mam dość siły, by przeorganizować koszty.
Miałam bardzo podobnie z książką Michała Szafrańskiego – bardzo długo nie mogłam się do niej zabrać, bo jakoś się bałam, chociaż pojęcia nie mam czego 🙂
Natomiast moich artykułów nie musisz się Magda obawiać, bo choć moje podejście do pieniędzy jest mocno niestandardowe to nie mam w zwyczaju negować żadnego innego, gdyż ekspertem nie jestem. Wychodzę z założenia, że pieniądze mają dawać komfort, a ten jak wiadomo, dla każdego oznacza co innego 🙂
Mądrze napisane! Sama wielokrotnie doświadczyłam inflacji życia i również dokładnie rozumiem co to oznacza. Fajnie czasem poświęcić temu tematowi dłuższą chwilę i się nad tym wszystkim zastanowić. Bo na krótką metę nowe buty mogą nam przecież sprawić radość, ale w dłuższej perspektywie, co nam po nich? Za miesiąc pewnie nam się znudzą i tyle…
Ogólnie rzeczy materialne mam wrażenie cieszą najkrócej, stąd zgadzam się z twierdzeniem, że lepiej kolekcjonować wspomnienia i wrażenia, a nie rzeczy – czego Tobie i sobie życzę i zapraszam częściej 🙂
Zawsze odkładałam pieniądze, to daje poczucie bezpieczeństwa 🙂 A, gdy ma się jakś zachciankę to można ją pokryć z własnych środków a nie pożyczonych 🙂
Zarobkowo dzieli nas od państw zachodnich przepaść. I nie sądzę, żeby szybko miało się to zmienić.
Im więcej mamy, tym więcej chcemy. Wiadomo, dobrze jest podnosić swój standard życia, ale trzeba to robić z głową 😉
Ja już przegryzłam się z tym tematem i staram się nie wydawać pieniędzy na zbędne rzeczy, ale ciężko pogodzić się z tym moim dzieciom, zwłaszcza dwunastoletniej córce😢
Zapewne córce chodzi o definicję słowa „zbędne rzeczy” 🙂
Ach też mam ten problem z brakiem funduszy. I dokładnie wiem na co wydaję za dużo: na książki i kulinarne przyjemności.
Życiowy tekst i taki prawdziwy. Wszystkiego nie jesteśmy w stanie przewidzieć.
Jestem oszczędna nawet bardzo, nie wydaję pieniędzy na głupoty.
A czym są głupoty?
Trzeba zachować równowagę między wpływami a wydatkami, choć czasem nieplanowane wydatki nieźle potrafią dać w kość, tym bardziej, kiedy utrzymują się przez dłuższy czas.
Jeśli przez dłuższy czas to nie jest źle, bo przestają być nieplanowanymi 🙂
Ja kiedyś miałam straszną manię oszczędzania – na wszystkim! Oczywiście przeżyłam również fazę maksymalnej rozrzutności swojego czasu! ;P A teraz jakoś tak udało mi się zdrowo wyśrodkować… Człowiek na starość mądrzeje! ;p
Złoty środek to piękne zjawisko, cieszę się, że go odnalazłaś, ja niezmiennie szukam 🙂
Dokładnie, apetyt rośnie w miarę jedzenia, wiem, że im więcej się zarabia tym więcej się wydaje. Trzeba mieć ta świadomość, kiedy przyjdzie upojenie spowodowane otrzymaniem podwyżki. Fajny artykuł daje do myślenia 👍
Cieszę się Pani Manager, że skłonił do myślenia i zapraszam częściej 🙂
Łatwo wpaść w tę pułapkę, jest bardzo kusząca choć to prowizorka. Wiele lat udawało mi się odkładać około 40% procent przychodów i, choć przyszedł gorszy czas, to mam swoje koło ratunkowe. A brak długów to równie wielki plus.
Absolutnie pięknie komfortowa sytuacja 🙂
Prawda, choć aktualnie nadwyrężona do granic 😉 ale, to daje i nadzieję, że wiem jak się podnieść i szybko wrócić do gry.
Ja „zainwestowałam” w poduszkę finansową – rzeczywiście mam odłożoną pewną kwotę na awaryjne sytuacje. Na codzień jednak staram się rozsądnie podchodzić do zakupów: ani specjalnie nie szastam pieniędzmi (każdy zakup jest przemyślany), ani ni bawię się w Sknerusa McKwacza 😉
Pozazdraszczam zdroworozsądkowego podejścia 🙂
Świetny temat poruszyłaś, Magdo. Sama widzę, jak to wygląda u nas w rodzinie z dziecmi. I warto się czasem zatrzymać i zastanowić, czy właściwą ścieżka się idzie, prowadząc domowy budżet.
Refleksja zawsze w cenie 🙂
W miarę jedzenia apetyt rośnie…
U mnie z oszczędzaniem bywa różnie – kiedyś byłam bardzo oszczędna, teraz raczej odkładam sobie na dany cel, chociaż moja ostatnia premia od razu została spożytkowana na aparat, ponieważ od dawna walczyłam ze sobą by go nie kupić 😉
Jeżeli potrzeba zakupowa nie odpuszcza to musi być dobry zakup 🙂
Wydatki czasem trzeba racjonalizować. Sama kiedyś wpadłam w pułapkę inflacji kosztów życia. Nagle ze słabych zarobków pochodzących z dorywczych zajęć podczas studiów przeskoczyłam na pułap, który w tamtym okresie jawił mi się jako spełnienie marzeń i… zaczęłam wydawać jak szalona, bo nagle było mnie na wszystko stać. Później był etap „nadmiaru rzeczy”, bo prawda jest taka, ze nowy produkt, kosmetyk, ciuch, gadżet cieszą, ale bardzo krótko. Dziś działam w systemie wishlist – zapisuję to, co wpadnie mi w oko i zostawiam na jakiś czas. Jeśli zapomnę – to znaczy, ze kompletnie tej rzeczy nie potrzebowałam. Ale jeśli będzie za mną chodzić, powracać – wtedy kupuję. Bo nie chodzi o to, by żyć ascetycznie i oszczędzać na wszystkim, ale by czerpać radość z życia.
I to jest najpiękniejsze podsumowanie i cudowna metoda na ograniczenie zakupowych zachcianek, dziękuję Aneta 🙂