Gdy pracowałam w korporacji stałym elementem dnia były spotkania. Spotkania po to aby: przedyskutować, przyjrzeć się, omówić, znaleźć rozwiązanie. Normalny człowiek mógłby się nawet cieszyć, bo wtedy praca leży, a my w sali konferencyjnej ogarniamy kolejną „burzę mózgów”. Kawa jest. Ciastka są. Jest nawet wesoło. To po co drążę?
Nie lubiłam tych spotkań. Organizowanych jako reakcja na fuck-up lub zagrożony deadline. Nie przepadałam też za tymi pozornie zaplanowanymi. Bo zazwyczaj między rodzajem kawy, ciastek i organizacją rzutnika, ktoś zapomniał o określeniu celu spotkania.
A ja bardzo nie lubię bezcelowości.
Nawet jak idę na spacer, co to ludzie noga, za nogą przed siebie, ja muszę wyznaczyć cel typu do ósmej ławki, w trzeciej alejce, parku Julianowskiego. W przeciwnym razie nici z przemyśleń (bynajmniej nie spaceruję dla zdrowotności), bo myślę o braku celu i zastanawiam się nad tym, gdzie ja właściwie mam pójść.
Wracając do tematu.
Te spotkania były bardzo nieefektywne, ale były okazją do spotkania z fajnymi ludźmi więc przymykałam oko. Obiecałam sobie jednak, że zakładając swoją firmę zrobię wszystko aby tego typu spotkania znacząco ograniczyć. Nie przewidziałam tylko jednego.
Wielu potencjalnych klientów bardzo je lubi.
Bo co twarzą w twarz się kawy napijesz, to zawsze lepiej. Tylko dla kogo? Podpowiem. Ani dla mnie, ani dla ciebie, tym bardziej dla nich – nałogowych „spotkamy się, pogadamy”.
.biznes online
Moją obecną działalność zawodową można podzielić na dwie części. Pierwsza odbywa się online i obejmuje tworzenie projektów graficznych, stron www oraz całokształt działań wokół tego bloga. Druga. Offline. Dotycząca prowadzonych przeze mnie szkoleń stacjonarnych, głównie dla korporacji i jej pracowników.
Ws. szkoleń spotkań biznesowych mam więcej, ale ponieważ nigdzie nie mam etatu, zazwyczaj są konkretne i rzeczowe. Takie lubię. Dzisiaj jednak skupię się na pierwszym obszarze czyli moim biznesie online, który systematycznie buduję i rozwijam, a co ważne bynajmniej nie dzięki spotkaniom „biznesowym” przy kawie.
.efektywna komunikacja
Wielu ludzie uważa, że łatwiej będzie im coś wyjaśnić (oraz zrozumieć) w trakcie bezpośredniego spotkanie, niż mailowo. Generalnie przekonanie to wynika z powszechnej zasady efektywnej komunikacji, którą zna prawie każdy, a głosi ona, że aż 93% przekazu i jego zrozumienia związanych jest z mową ciała i tembrem głosu (jak mówimy?), a tylko 7% z komunikatem właściwym czyli wypowiadanymi słowami (co mówimy?).
I niby to z sensem. Ale. Bardziej na ubiegłe stulecie. Żyjemy w XXI wieku i to komunikacja online jest tą najpowszechniejszą (zwłaszcza w stosunkach prywatnych) , a odpowiedzią na ten trend są choćby emotikony, których na marginesie fanką nie jestem, bo przecież i sam dobór słów w mailu, potrafi przekazać nam nastrój i nastawienie drugiej strony. Że już o kropce nienawiści nie wspomnę. Naprawdę nie sposób źle odczytać, intencji drugiej strony.
Chociaż w biznesie nadal lubimy się spotykać to jednak trend ten cały czas się zmienia, bo wiele dóbr również ma charakter wirtualny czyli nienamacalny. Dokładnie tak jak komunikacja online.
Dlaczego zatem przenosimy zasady efektywnej komunikacji z ubiegłego wieku do obecnych relacji, podczas gdy sam przedmiot komunikatu już dawno się zmienił? Jak dla mnie to klasyczne przekonanie ograniczające, nic innego.
Naprawdę nie muszę oglądać gradowej miny mojego rozmówcy, żeby przekonać się, że nie jest w nastroju do czegokolwiek i jednocześnie nie muszę oglądać uśmiechu, który tylko uszy hamują (choć to zawsze miłe), żeby wyciągnąć wnioski, co do pozytywnego nastawienia i doskonałego humoru.
Jak ktoś będzie chciał się porozumieć, to się porozumie, jak nie będzie chciał to i wspólnie wypita kawa temu nie zaradzi.
A jak nie można się porozumieć, to na pewno można odpuścić. Co i tobie polecam, aby nerw oszczędzić.
.potęga relacji
Obecnie zdecydowanie ponad 90% kontaktów z klientami zainteresowanymi stroną www lub projektem graficznym, odbywa się u mnie przez e-mail lub za pośrednictwem Facebooka. Ja już nawet rozmowy telefoniczne prowadzę sporadycznie, bo w przypadku nowych projektów, zazwyczaj kończą się słowami „prześlę mailowo, podaj mi swój adres”.
Spotkań bezpośrednich zwanych przez niektórych biznesowymi, udaje mi się skutecznie unikać, chyba, że są faktycznie uzasadnione. Takich nie unikam. Tylko tych uzasadnień jakby coraz mniej.
Nie przepadam za spotkaniami biznesowymi „a może kawa?”. Oczywiście doceniam potęgę relacji, ale nie doceniam i nie rozumiem jak ma temu służyć spotkanie typu „Magda, a jak zrobić to? Jaki miałabyś pomysł na tamto?”. W końcu to mój czas, a korzyść tylko dla ciebie – to na pewno nie sprzyja relacjom, wręcz przeciwnie.
Chyba nie wprawię cię w S Z O K jeśli napiszę, że podwaliną relacji jest bezinteresowność, a jeśli korzyść to tylko dwustronna. W końcu czy można wejść w relacje z kimś kto nas wykorzystuje? Być może można, ale nie ze mną.
No ale wiemy, że wiemy, a nasi potencjalni klienci lubią się spotykać. Jak zatem ograniczyć ryzyko spotkań nieefektywnych, żeby nie napisać bezcelowych? Jak skutecznie wymiksować się ze spotkania jeżeli wiemy, że nic fajnego do naszej współpracy nie wniesie. Oto moje sposoby.
Uwaga! Bardzo skuteczne.
Mam taką zasadę, że nie spotykam się z potencjalnymi klientami przed ustaleniem zakresu współpracy. A pod hasłem ustalenie zakresy współpracy, rozumiem pięknie wypełniony brief określający zakres, przedmiot i warunki współpracy wraz z przesłanym draftem umowy i specyfikacją.
Czym innym jest pokazanie portfolio, a czym innym case study udanej współpracy.
Moja specyfika działalności zawodowej, zwłaszcza w ramach agencji CtrlAlt Create, powoduje, że zlecenia są znacznej wartości, a klienci często boją się współpracy online, gdy na szali słuszny pieniądz.
Żeby nie było, ja nawet to rozumiem. Co więcej, gdy zaczynałam swoją działalność też nie wierzyłam, że da się zrobić stronę internetową od A do Z, za kilka tysięcy złotych bez spotkania z klientem. To natomiast skutkowało ograniczeniem terytorialnym mojej działalności, czego przecież bardzo nie chciałam.
I wiesz co mnie absolutnie przełamało?
Duża firma, rekordowe zlecenie pod względem złotówek, które zostało zrealizowane w 100% online. Do tej pory, gdy u nowego klienta pojawia się obawa, czy się oby da i „może jednak lepiej się spotkać?”, przedstawiam przebieg tej współpracy, w formie case study, dowodząc, że można.
Mój ostatni sposób to taka wiśnia. Skuteczność gwarantowana!
Czasami ludzie chcą się spotykać przed realizacją zlecenia, bo tak są nauczeni i takie znają standardy „normalnej” współpracy. Gdy pracowałam w korpo, też wszystko musiało zostać omówione na sali konferencyjnej więc podobny standard realizacji projektu, wydawał mi się naturalny również w mojej firmie.
Jak pisałam, szybko przekonałam się, że można inaczej dlatego teraz przekonuję o tym swoich potencjalnych, obecnych i stałych klientów.
Po prostu w mailu dot. współpracy jasno opisuję przebieg współpracy od ustalenia zakresu, przez podpisanie umowy, aż do poszczególnych etapów realizacji i rozliczenia.
Sprawdź koniecznie u siebie, bo działa!
.ani geek, ani freak
Możesz się teraz słusznie zastanawiać ale jak to tak, prowadzić firmę bez bezpośrednich kontaktów? Absolutnie. W moim przypadku wszelkim takim kontaktom służą targi, wydarzenia branżowe i konferencje. W zasadzie staram się bywać w takich miejscach, gdzie mogę spotkać potencjalnych klientów lub przedstawicieli mojej branży (tych drugich oczywiście w kontekście trzymania ręki na pulsie).
Czasami robię też wyjątki. Gdy kogoś znam z internetów, lubię i faktycznie chciałabym poznać. Gdy szybciej będzie coś pokazać, niż opisać. Gdy jestem w okolicy albo po prostu.
Kto mnie zna, ten wie, że nie jestem ani geekiem z nosem przed kompem, ani freakiem stroniącym od kontaktów. Ja po prostu jestem aktywna zawodowo i robię wiele rzeczy z różnych obszarów. Aby to ogarnąć, muszę trzymać się swoich zasad i sobą w czasie zarządzać – skoro czasem, jako takim, nie potrafię.
94 Komentarze
POROZMAWIAJMY
Jeszcze 2 miesiące temu nie miałabym pojęcia o co Ci chodzi. Po czym byłam na takich spotkaniach i… eee…. straciłam ponad 4 godziny na tym, że ustaliliśmy NIC. Okrągłe zero! A jak grzecznie zaczęłam się dopytywać „to co ustaliliśmy” zostałam zahuczana. Także ten… potem miałam cały dzień ogarniania zaległości po tym super spotkaniu. Owszem było ważne…ale do niczego nas nie doprowadziło. Nie mówię, że to była czyjaś wina, broń boże… ale jakoś tak. Poczucie straconego czasu mocno mnie uderzyło, zwłaszcza, gdy wróciłam do swojego biura i zobaczyłam „stosy pogrzebowe” czekające na mnie do ogarnięcia.
Bo właśnie to czego też nie lubię w takich spotkaniach to, że pod pretekstem „omówienia szczegółów” idziemy napić się kawy, a „szczegóły prześle mailem”.
Gdyby ktoś od razu napisał, „chodźmy na kawę, chcę Cię poznać”, wówczas przynajmniej nie miałabym tego poczucia straconego czasu 🙂
Nie lubię spotkań biznesowych dużo więcej załatwiam poza nimi 🙂
Pracuję w firmie, która dużą część działań marketingowych opiera właśnie na relacji face to face, spotkaniach z klientami, które bardzo często przynoszą zamierzone efekty – potencjalny klient staje się klientem realnym, jednak, by do tego doszło, potrzeba zwykle nie jednego, a co najmniej kilku spotkań, by potencjalny klient zaczął kojarzyć firmę z naszą (miłą i sympatyczną) osobą.
Jasne, w większych firmach takie spotkanie właśnie temu mają służyć czyt. pokazaniu ludzkiej twarzy marki. W mniejszych, jak moja, gdzie i tak to ja jestem jej twarzą, spotkania przestają już spełniać funkcję ocieplenia wizerunku, więc po prostu w większości są bezzasadne.
Bardzo fajnie Aneta, że do mnie zajrzałaś, zapraszam częściej🎈
Na szczęście nie muszę już na takowe chodzić, w ogóle nie lubię robić niczego bezsensownego.
Nie lubię zwłaszcza takich spotkań, gdy muszę tułać się pół dnia pociągiem czy tramwajem albo autobusem potem pół godzinki kawki, ciasteczek i pitu pitu, a potem na odchodne – szczegóły ustalimy mailowo. Szlak człowieka trafia!
O.o. otóż to! Jeżeli firma ma większy zasięg, niż lokalny to już prawdziwa zmora. Wówczas zdecydowanie polecam przetestowanie powyższych sposobów.
A już „spotkajmy się, omówimy szczegóły”, a na koniec „szczegóły ustalimy mailowo” to już totalny abstrakt i niestety jakby w standardzie.
Psss ale fajnie Marta, że do mnie zawitałaś. Wirtualnie, nie osobiście, a i tak jest super. Zaglądaj częściej✨🎈
Ważne i dobrze budujące rozmowy to podstawa codziennej komunikacji.
Zaczęłam się lepiej przygotowywać do spotkań po serii – ustalamy w cztery oczy NIC, a resztę w mailach. Całe szczęście ostatnio mam przyjemność pracować z osobami, które szanują swój i mój czas 😉
I to też super koncepcja. Gdy już max. klient się upiera, a ja akurat przystanę na propozycję spotkania, to zabieram cały brief i wtedy nie daję przestrzeni na bezcelowe pitu pitu.
Chyba pierwszy raz Cię Marta goszczę. Pochwalisz się co robisz zawodowo? Bo to w końcu pracowity blog✨💛
Bliskie jest mi podejście projektowe, a cel jest tego myślą przewodnią. Doskonale rozumiem, o czym piszesz! Spotkanie bez określonego tematu, celu, to tylko zjadacz naszego czasu i źródło zdenerwowania!
Właśnie ta frustracja wynikająca z braku celu jest najgorsza.
Albo. Gdy mamy pozorny cel „omówimy szczegóły”, a na miejscu zero konkretów. Gdyby potencjalny klient wprost napisał „spotkajmy się, chcę Cię poznać” od razu byłoby inaczej🙃
Otóż to! 🙂 Podpisujemy się wszystkimi kończynami!
Tak…spotkania… Mogłabym o nich książkę napisać 🙂 Zauważyłam trend wśród klientów, że rezygnują z telefonu, że wolą mejlowo – w końcu przeczytają i odpowiedzą w dogodnym dla siebie czasie, oczywiście nie rozciągniętym do nieskończoności, bo biznes to wyklucza, ale mogą swoje zadania układać, nadać priorytety. Zauważyłam też trend – telekonferencje, to chyba znak naszych czasów. Nie cierpię ich. Nienawidzę wręcz z różnych względów…
Bo w ogóle komunikacja mailowa jest moim zdaniem skuteczniejsza, gdyż tak jak piszesz można odpisać w dogodnym momencie, a też nic z ustaleń nam nie umknie.
A telekonferencje teraz też podbijają branże HR i coraz więcej rozmów rekrutacyjnych tak się odbywa. Nie przepadam za nimi, ale faktycznie to spora oszczędność czasu dla kandydata 🙂
Pięknego dnia!✨
dokladnie, najlepszy twoj wpis <3 zwykle - z moich doswiadczen - do zamkniecia tematu starcza 2 kompetentne osoby, a reszta wysiaduje roboczogodziny i przytakuje; niestety latwo w ten sposob wydoic firmę np. jesli kto inny jest wlascicielem, a kto inny zarzadza a wszyscy ludzie prezesa musza zarobic a gdy kota nie ma... no wiadomo :)
Łooo dokładnie. Wystarczy zsumować godzinową wartość pracy, poszczególnych uczestników spotkania i robi nam się konkret.
Doskonale to widać przy pracy zespołów projektowych, przyjmując średnio 50 zł/h, dwugodzinne spotkanie w którym bierze udział 10 osób, kosztuje firmę 1000 zł. A że w tym czasie nie realizują swoich standardowych obowiązków to i strata jakby podwójna🎈
Cieszę się, że ja na takie bezcelowe spotkania nie muszę chodzić i mam nadzieję, że się to nie zmieni. Lubię konkret. Nie lubię poczucia zmarnowanego czasu. 🙂
Otóż dokładnie. Bo jak czas marnować to tylko na nicnierobieniu🎈
Oooooo bardzo dobry, genialny pion zlapalam po tym wpisie bo coś mi się mój prywatny egoizm ostatnio rozjechal. Po prostu powiem, że Ci dziękuje 🙂 Dziś zaliczylam taką kolejną kawę z kobietą, której nie potrafię odmówić, a teraz już wiem co zrobię 😊 buźki i jeszcze raz BIG THX😙
Haha Basia💛 Cieszę się, że mogłam pomóc✨
Nienawidziłam koropspotkań. Kilka godzin „blablania” i bicia piany, z którego nie wynikało nic. Postulowałem, żeby organizować je na stojaka, jeśli już, wtedy szybciej się kończyły (nie wiedzieć czemu 😉). Pamietam jak kiedyś jeden koleżka, którego zadaniem było zrobienie notatki z narady, zakończył ją celnym, acz kontrowersyjnym z punktu widzenia jego kariery w korpo: na naradzie nie ustalono niczego.
Bo to bardzo trafne podsumowanie wielu korpospotkań <3
Pamiętam jak w firmie męża wprowadzono codzienne „mitingi „. Codziennie o godz.11.43 spotykali się sami kierownicy wszystkich działów. Były 4 pytania i 4 okrążenia. I minuta na odpowiedź. Nie pamiętam już dokładnie jakie to były pytania ale codziennie dokładnie tak samo.
Na początku śmieliesmy się z tego. Że to głupie i strata czasu. Oderwalnie od obowiązków. Dzisiaj z perspektywy kilku miesięcy, widzę plusy tych działań. Wszyscy wiedzą co się dzieje w firmie na bieżąco i co jest planowane.
A to akurat taki znany format „brainshake” i on jak najbardziej ma swój cel, a i nie trwa nazbyt długo. A skoro skuteczny to już w ogóle przybijam piątkę 🙂
nie mam swojej firmy, ale czasem słucham jak w firmie której pracuje są spotkania i ludzie wychodzą z nich i mówią, że kawa była dobra a oni i tak nie wiedza co mają robić
I tak to się niestety w większości kończy :/
[…] jest sens spotkań biznesowych i czy można ich uniknąć? O tym opowiada Magda z bloga Dopracowani. I w stu procentach się z nią zgadzam. W dzisiejszych czasach bez problemu można większość […]
Opisane w punkt! Ja też od jakiegoś czasu czuję bezsensowność niektórych spotkań i tracenia czasu na dojazd. Jeśli możemy komunikować sie online, na czacie, mailem czy przez skype np. to dlaczego nie? Spotkania na żywo mam zarezerwowane dla tych pod hasłem ‚rozrywka i przyjaciele’. Cieszę się, że są inni, którzy czują podobnie 🙂 Pozdrawiam
Fakt. Gdzie rozrywka i przyjaciele to i ja spotkania nie odmówię <3
Kiedyś i mnie to dotyczyło. Jak urodzilam Julka już nie wróciłam do tamtej pracy i tego typu spotkania są daleko za mną 🙂
Na szczescie zycie oszczedzilo mi takich spotkan, ale chyba dostalabym swira. Ja tez lubie konkrety. A kawe wole wypic w swoim towarzystwie 🙂
Jakbym słyszała mojego męża 😀
Rozumiem, że mąż z korpo(pół)światka? 🙂
Profesjonalne podejście. Szacunek do czasu własnego i innych z nastawieniem na efekt i realizację celu. Kropkę nienawiści widziałam wczoraj, jestem w niech zakochana.
Ha! A jaka skuteczna 🙂
Dla mnie takie spotkania to przerwa od pracy, by można spotkać sie przy kawę pogadać i sie wygadać. Czasem rzeczywiście strata czasu, a czasem otrzymujemy w ten sposób niezbędne informacje. Podoba mi sie to co napisałaś o relacjach, często mnie to zastanawiało, co to za relacja jak tylko jedna strona ciągnie korzyści.
Ojej to takie przerwy od pracy, przy których można dowiedzieć się niesamowitych historii była zawsze przerwa na kawę i spotkania przy ekspresie 🙂
I ja mam problem z takimi spotkaniami, zwłaszcza wtedy kiedy cel i szczegóły nie są ustalone wcześniej. W moim korpo niestety dość często tak to wygląda. Denerwuje mnie to strasznie, bo deadliny się nie przesuwają, a czas kurczy na spotkanie, z którego nic nie wynika.
Otóż otóż 🙂
Tez to znam, wiele spraw załatwiam mailowo, bez potrzeby spotkania, chociaż robię to prywatnie bardziej.
Świetny artykuł…
Pozdrawiam 🙂
Dziękuję Krystyna i zapraszam częściej 🙂
Nie miałam okazji uczestniczyć w tego typu spotkaniach, ale w innego typu radach, które momentami były nudne i monotonne, ale konieczne do odbycia 🙂
całkiem praktyczne. I nie wiem jak wyglądają takie spotkania, bo w takich nie brałam udziału i raczej nie jestem z branży, w której mogłyby takie być. Mieliśmy meetingi całego zespołu, ale raczej miały one właśnie jasny cel: przedstawienie priorytetowych spraw na najbliższe wydarzenia, nagany pouczenia czy też jako takie „podziękowania ” ( które zdarzały się na prawdę bardzo rzadko. Pozdrawiam
A to zawsze na zakończenie projektu, nagany, pouczeniadla członków zespołu projektowego i honory dla nieuczestniczących 🙂
Też nie lubię! Gdy pracowałam w agencji, pamiętam cały cykl spotkań, wielogodzinnych kiedy powolnie jak leniwce sączyliśmy kawę, ja wierciłam się przy stole i każda z 10 osób w sali po kolei rozświetlała nieboskłon jakimś wyjątkowym pomysłem, zdaniem, wypowiedzią. I tak co tydzień przez jakiś czas po czym projekt…nie wypalił. Jako freelancer również nie przepadam za spotkaniami na siłę, inicjacyjnych, bo tu jeszcze bardziej czuję jak mi się rachunek nie kalkuluje, zwłaszcza jeśli to są projekty budżetowe, jakieś małe sprawki. Realizowałam parę razy zlecenia 100%online z Australią, dostosowując się do strefy czasowej (a ta w tym przypadku akurat trochę niefortunnie wypada) i się dało bez żłopania kawy i strojenia w piórka 🙂 Konkrety są fajne 🙂
O.o. Otóż dokładnie. Takie współprace na rynkach międzynarodowych to też doskonały przykład dla opcji No. 2. Sama z Australią jeszcze nie miałam przyjemności, ale z USA, na potrzeby parku rozrywki z dinozaurami, owszem. I absolutnie nawet różnica czasu nikomu nie przeszkadzała 🙂
Ja również jestem zwolenniczką efektywnej komunikacji online. Zdecydowanie!
Sama zauważyłam, że takie spotkania nic nie wnoszą, poza wątkiem towarzyskim sporadycznie przeplatanym jakimiś okołobiznesowymi wtykami.
Kiedy mamy doprecyzowany cel spotkania (najlepiej poprzedzony wymianą kilku maili) i określony czas na spotkanie – wtedy może ono być mobilizujące i owocne (bo faktycznie spotkania twarzą w twarz mają coś takiego w sobie, że lepiej budują relację). Zbierając materiały do książki „Autentyczność przyciąga” odbywałam indywidualne konsultacje – poświęcone najczęściej tworzeniu bio (tekstu o sobie). Zanim spotkałam się na żywo – podczas konsultacji – byłam po wymianie kilku maili, z ćwiczeniami, pytaniami a później gotowym tekstem, który konsultowałam. Wtedy spotkanie na żywo miało dodatkową jakość – choć konsultacje online też bywały bardzo energetyczne. Ale ja też jak ognia unikam propozycji typu „spotkajmy się i pogadajmy”. 🙂
Tak, tak zdecydowanie. Takie spotkania, gdy już mamy poczynione konkretne ustalenia są celowe i zrozumiałe. To też wszystko zależy od specyfiki pracy i konkretnego projektu. Po prostu ja absolutnie bojkotuję te „spotkajmy się, pogadamy” zakończone „ok to szczegóły omówimy mailowo”. 🙂
Fajnie Ania, że do mnie zajrzałaś. Chyba pierwszy raz, hę? Mam jednak nadzieję, że nie ostatni <3
Ja też mam taką nadzieję 🙂 Bo miło tu u Ciebie 🙂
Ciekawy wpis, ciekawe zagadnienie.
Jak ja nie znoszę spotkań biznesowych. Nie wnoszą one nic nie wnoszą do współpracy. To tylko takie „pitu pitu”, gadanie o dupie maryni. Najgorsze były we Włoszech. Człowiek leci się spotkać z managerem a tam zamiast konkretnej rozmowy, ustalania warunków wyjście do restauracji – żarcie, alkohol itp. Wracałam potem z takiego wyjazdu średnio usatysfakcjonowana. Chyba dwa razy darzyło mi się z nimi takie konkretne.
Czyli okazuje się, że to bolączki międzynarodowe 🙂
Przyznam ze nigdy nie byłam na tego typu spotkaniu, ale ż tego co piszesz to faktycznie często bywa po prostu strata czasu
Ciekawie jak można by to potraktować w zawodzie nauczyciela. Jak interpretować radę pedagogiczną (zwykłą czy to szkoleniową), jak traktować lekcję. Jak traktować wszelkiego rodzaje targów edukacyjnych, czy to z ofertą dla uczniów, czy tez samych nauczycieli? Niewątpliwie zmuszasz do głębszego rozważenia tego tematu. 😉
A faktycznie Wojtek to ciekawe, bo akurat nie mam pod ręką żadnego nauczyciela. Chociaż podejrzewam, że pewne mechanizmy są podobne, tylko budżet i ew. zmarnowane pieniądze idą z innej kieszeni 🙂
W czwartek rada – będzie materiał do studium przypadku. 😉
Wojtek, koniecznie wróć i podziel się spostrzeżeniami 🙂
Póki co nie chodzę na spotkania biznesowe, ale podejrzewam, że miałabym takie samo zdanie na ten temat, gdyż bardzo nie lubię marnować czasu. A jak mniemam większość spotkań, co nie znaczy, że wszystkie do niczego nie prowadzi poza oderwaniem człowieka od obowiązków i posiedzeniem z innymi w tej sali konferencyjnej.
Tylko nie wyrób sobie mylnego wyobrażenia. Takie celowe też są. I są wówczas bardzo fajne <3
Ale to wszystko jest takie smutne jakoś. Nie chce wchodzić w ten świat. Póki co wyłączamy kropkę 😉
Miałem podobne podejście do spotkań biznesowych do czasu, gdy zacząłem pracę w obecnej firmie. Tu na szczęście jest bardzo merytorycznie i spotkania są tylko wtedy, gdy jest bezsprzecznie potrzebne.
Fakt, takie spotkania to lubię, cenię i chętnie bywam <3
znam ten ból. Też ich nie cierpię. Choć są wyjątki, które mnie mile zaskakują czasem 😉
Zastanawiam się, jak mailowo ogarnąć temat budowania strony internetowej… Pokazujesz projekt, klient mówi: a to chcialbym bardziej w prawo i ten fioletowy trochę jaśniejszy, a te okienka to mogą być tu cztery? Poprawiasz. Wysyłasz. On pisze: nie, nie, za bardzo w prawo poszło. Ten fioletowy może troszkę jaśniejszy jeszcze, a te okieka to za duże i jeszcze proszę, żeby moje zdjęcie było w takiej ramce pod tymi okienkami na górze. Ramka niech bedzie szara i taka trochę zaokrąglona. Robisz. Wysyłasz. Klient pisze…. I tak w nieskończoność. Czy nie? 🙂
Bynajmniej. Jeszcze nigdy nie miałam klienta, który miałby obiekcje do takich spraw jak np. rozmieszczenia okienek. Bardzo duże to uogólnienie i chyba nawet stereotyp zw. z zawodem grafika. Ciekawe tylko czy wynikający z Twoich osobistych doświadczeń czy zasłyszanych opinii i utrwalonych w ten sposób, przekonań, hę?
Wiem jak „wymagający” i niezdecydowani potrafią być niektórzy klienci wspomnianego grafika 🙂 Doświadczenie moje? Z obu stron barykady;)
Hmm. To niestety niezbyt fajne te Twoje doświadczenia, ale najwyraźniej bywa i tak 🙂
Magda ja wręcz kocham efektywność, a mój mąż jest z nią poślubiony bardziej niż ze mną ;)) Ja mam wrażenie jednak, że należę do obydwu grup ludzi równocześnie. Z jednej strony nie znoszę bezcelowości i tak samo jak Ty na spacer tylko z dzieckiem wychodzę „po coś” – do sklepu, obejść powiśle, przesłuchać podcast, do ogrodów buwu poczytać, odebrać ojca z pracy. Nie ma możliwości, żebym wyszła „pospacerować”. Tak samo nie lubię spotykać się dla spotykania, bo teraz gdy właśnie pracuję w domu doskonale widzę, jak praca w biurze rozpuszcza moce przerobowe tymi pogaduszkami, które najczęściej zamiast motywować działają frustrująco/osłabiająco/rozluźniająco – „zabiorę się za to jutro”. Teraz nie dyskutuję tylko głównie robię. Wciąż jednak pozostają rzeczy, które uważam, że lepiej jest omówić. Ale właśnie czy w dobie netu, telefonów itd. nie można tego zrobić wirtualnie, a wciąż skutecznie? Ja myślę, że w znakomitej większości TAK!
Jej Basia ileż my mamy wspólnych mianowników <3 A wracając do tematu. Trudno mi teraz nawet przypomnieć sobie współpracę, w której ustalenia online nie byłyby możliwe. Chyba tylko te związane ze szkoleniami, ale te prowadzę stacjonarnie więc i współpraca ma inny wymiar :)
Dlatego mówię Ci do Warszawy 😀 Ja Krakowianka dałam tu radę Ty też dasz, a będziemy mogły live dzielić naszą pączkową pasję 🙂 i tu akurat spotkanie jest niezbędne <3 I do meritum: wszystko jest możliwe tylko obie strony muszę być chętne. Po przemyśleniu jeszcze mam taką refleksję, że z niektórymi osobami po prostu łatwiej się spotkać, bo na żywo klarowniej wyrażają swoje myśli.
Ja miałam taki zaszczyt uczestnictwa w różnego typu naradach i tak za pierwszym razem byłam zafascynowana dopóki nie zdałam sobie sprawy, że wszyscy dookoła gadają tylko żeby gadać a ja będę musiała zostać po godzinach żeby nadrobić pracę! :/
Bo ktoś nadrobić musi 🙂
ostatnimi czasy moje spotkania ograniczone są do 0, ale mam wrażenie porównując teraźniejszość do przeszłości, że o wiele bardziej efektywne są choćby wymiany maili – prosto i na temat.
To prawda, ciąg do spotkań nadal jest mocny. Ja też staram się tłumaczyć bezcelowość takich spotkań i nie praktykuję ich. Bo i tak po takim spotkaniu zawsze pada „no to teraz prześlę wszystko mailem”.
Nie lubię spotkań, które nic nie wnoszą do mojej pracy, a jedynie marnują mój czas. Niestety czasem muszę brać udział w spotkaniach tego typu i pić kolejną kawę, tylko dlatego że wypada.
W każdej firmie powinien być regulamin spotkań inspirowany Twoim tekstem 😀 Gdyby przed większością spotkań dało się dokładnie ustalić, to co chcemy ustalić na zebraniu, to większość z nich nigdy by się nie odbyła, a zadania byłyby zrobione szybciej, bez bezsensownego marnowania czasu, a później nadrabiania zaległości 😉
hahah podoba mi się Ania Twoja koncepcja 🙂
ja jestem troszeczkę w opozycji do reszty, wolę spotkania twarzą w twarz. Oczywiście wiele z nich kończy się później kontaktem e-mailowym, ale osobiste spotkania z klientami również przynoszą wymierne korzyści dla naszej firmy:)
A podzielisz się tymi wymiernymi korzyściami?
Często spotkanie „przy kawie” kończy się podpisaniem umowy. klienci sami mówią, że do współpracy przekonało ich nasze spotkanie i rozmowa.
Hmm. Hmm. Mhm. Oczywiście „często” to pojęcie nieostre, a żeby zbadać efektywność tych spotkań należałoby policzyć stosunek wszystkich, do tych zakończonych podpisaną umową. Ale. Ja nie o tym.
Po nazwie wnioskuje, że temat może dot. projektów rekrutacyjnych, a te podobnie jak i moje szkoleniowe bardzo ściśle związane są ze spotkaniami, o czym jasno napisałam w tekście.
Myślę więc, że to jednak nie jest do końca tak, że jesteś w opozycji do reszty, tylko może nie przeczytałaś nazbyt wnikliwie, hę?
Tak czy inaczej, najważniejsze to znaleźć model prospectingu i obsługi klienta dopasowany do branży i profilu działaności na satysfakcjnującym poziomie skuteczności, a wtedy wszystko jest tak, jak powinno 🙂
Bardzo się z Tobą zgadzam, to jedna z bardziej frustrujących rzeczy w pracy.
Bywałam na bardzo różnych spotkaniach: od ośmiogodzinnych (!) i bezcelowych, po trzygodzinne z super efektami. Uwielbiam spotkania biznesowe bo kocham kontakt bezpośredni, budowanie relacji i burze mózgów. Ale zawsze musi być choć jedna osoba, która ogarnia plan spotkania, kieruje i moderuje. W innym wypadku robi się maraton pogaduszek 😉 Sama jestem mistrzynią zbaczania z tematu, co uważam w sumie za zaletę, ale też i wadę, więc na spotkaniach staram się trzymać planu napisanego w kalendarzu 🙂
Ojej gdyby na każdym spotkaniu był plan, rozpisany w kalendarzu to nie byłoby tego postu 🙂 Cześć Kasia <3
Nie lubię takich spotkań. Przeważnie nic z tego produktywnego nie wychodzi. Potem i tak wychodzi, że prześlę Wam na maila, napiszcie pytania mailowo. A w tym czasie mogłabym wiele zrobić.
W korpo spędziłam raptem trzy miesiące, ale to, czego najbardziej nie lubiłam, to te spotkania :/
Pamiętam swoje spotkania z korporacji, których było mnóstwo i służyły dokładnie niczemu. Do dzisiaj na ich wspomnienie czuję na plecach dreszcze… nudy.
Z większości rzeczy o których piszesz się zgadzam, ale czasami spotkania twarzą w twarz przynoszą lepsze efekty niż tylko wirtualne. Szczególnie, gdy trafiam na osoby absolutnie spartańskie mailowo. Z trzech do 10 słów jest ciężko wycisnąć cokolwiek. Działam lokalnie, więc spotkać się i omówić szczegóły nie jest dla mnie trudne.
Tak, bo to też zależy od zasięgu działania i grupy docelowej. Ja w większości współpracuję z branżą kreatywną więc tutaj ta komunikacja online jest wręcz czymś naturalnym. Natomiast w temacie planowanych szkoleń dla pracowników korporacji, tak jak pisałam, to już zdecydowanie konkretny temat, na konkretne spotkanie 🙂
Bardzo fajny blog i bardzo przyjemnie sie ciebie czyta 😉
Cieszę się i zapraszam częściej, takich przemiłych ludzi mi tutaj trzeba 🙂