Od kilku dni na Facebooku i Twitterze krąży hasztag #myfirst7jobs. Nie wiem kto go stworzył ale bardzo spodobała mi się idea dzielenia przez znanych i lubianych swoimi pierwszymi poczynaniami zawodowymi. Dowiedziałam się o nim od Kasi z bloga Simplicite, którą tak na marginesie uwielbiam pomimo, że minimalistką nie jestem. Ale do sedna.
To co łączy wszystkie historie #myfirst7jobs to fakt, że pierwsze podejmowane prace raczej nie miały związku z obecnie wykonywanym zawodem ale jasno pokazują, że droga „od pucybuta do milionera” jest jak najbardziej możliwa. Wszystkie historie są bardzo inspirujące i jednoznacznie wskazują, że aby osiągnąć swoje cele trzeba po prostu zakasać rękaw i pracować. Nawet w bardzo młodym wieku. Bo może taka dorywcza/sezonowa praca nie da nam merytorycznej wiedzy ale na pewno rozwinie kompetencje interpersonalne i da doświadczenia, dzięki którym z jednej strony możemy się dowiedzieć co chcemy robić zawodowo, a z drugiej czego na pewno nie chcemy. Ja nie jestem znana ale uznam, że lubiana dlatego podzielę się też moimi doświadczeniami. Może zainspirujemy się wzajemnie?
.ekspedientka w sklepie spożywczym
Pierwszą pracę podjęłam już w liceum. Byłam ekspedientką w sklepie spożywczym moich rodziców. To mój pierwszy kontakt z klientami, transakcją kupna-sprzedaży i kasą fiskalną. Pracę nawet lubiłam ale ona mnie mniej. Pieniądze nigdy mi się nie zgadzały, kilka razy dałam się też oszukać na „ale przecież dawałam Pani 100 zł, a Pani mi wydała do 20 zł”. No nie było to spełnienie moich marzeń ale mogłam pomóc rodzicom i dorobić kilka złotówek na niespodziewane wydatki.
.3 prace w 5 miesięcy czyli WORK&TRAVEL part1
Na pierwszym roku studiów wyjechałam w ramach programu WORK&TRAVEL do USA. Moim marzeniem było przybicie piątki z Pharrellem i Snoop Doggiem oraz posmakowanie życia jak z teledysku do piosenki Beuatiful.
I tutaj życie pierwszy raz, poważnie zweryfikowało moje oczekiwania. Zamiast u boku Pharrella wylądowałam na basenie w San Francisco. Miałam podawać ręczniki i wodę gościom hotelowym korzystającym z basenu, jednak na skutek problemów organizacyjnych wylądowałam w McDonald’s w Stanie West Virginia. Początkowo wielki smutek i żal, później za sprawą poznanych ludzi przygoda mojego życia. Popadłam w „lokalny pracoholizm” więc zatrudniłam się także w hotelu, w którym początkowo zyskałam przydomek housekeepera czyli po prostu sprzątałam pokoje. Powiem ci, że do dnia dzisiejszego nienawidzę sprzątać, a nie przeszkodziło mi to w awansie na recepcjonistkę i zostaniu (aż dwa razy) pracownikiem miesiąca. Była moc. Stany pokochałam. Nie na tyle aby się tam osiedlić docelowo ale na tyle aby tam wrócić rok później.
.recepcjonistka hotelowa
Po powrocie nie próżnowałam. Jako, że miałam już kilkumiesięczne doświadczenie w pracy recepcjonistki znalazłam pracę w małym hotelu mieszczącym się w zabytkowej kamienicy w Łodzi. Poprzysięgam straszyły tam duchy, a gęsia skórka pojawia się na samo wspomnienie. Ta praca to naprawdę wielki hardcore i w niczym nie przypominała tej z wielkiego hotelu w USA. Miałam pracować na recepcji, a docelowo byłam również pomocą kuchenną w restauracji i kelnerką. Dyżury trwały 24h, a jako najmłodszej stażem (i w sumie wiekiem też) moje dyżury przypadały we wszystkie Święta i długie weekendy. Pamiętam, że w Wigilię byłam w pustym hotelu czyt. z zerowym obłożeniem, smutna i przestraszona, aż tu nagle niespodzianka. Moi rodzice zgarnęli całą rodzinę wraz z babcią i przyjechali do mnie ze świątecznymi przysmakami, przenosząc Wigilię do tej upiornej (!dosłownie) kamienicy. To najbardziej pamiętna Wigilia w moim życiu. Aż się trochę wzruszyłam. Tak czy inaczej fizycznie z pracy zrezygnowałam aby wyjechać ponownie do Stanów, a swoje odejście poprzedziłam wielkim wystąpieniem podczas wesela, gdzie w roli kelnerki wylałam zupę grzybową na świadka. No cóż. Przynajmniej dowiedziałam się, że kelnerką nie zostanę. Ku ogólnej szczęśliwości.
.3 prace w 5 miesięcy czyli WORK&TRAVEL part2
Kolejny wyjazd do Stanów. Tym razem pracowałam w pizzerii, steakhouse i McDonald’s w Ohio. Pracowałam jak szalona ale nie dlatego żeby zarobić i przywieźć do Polski jak najwięcej pieniędzy. Prawda jest taka, że nie przywiozłam nic. Po 4 miesiącach ciężkiej pracy wyruszyłam z poznanymi na miejscu osobami w podróż po Stanach. Kupiliśmy starego Dodge’a, który był dla nas nie tylko środkiem transportu ale też sypialnią. Aby zobaczyć jak najwięcej ograniczyliśmy wydatki na hotele na rzecz spania w samochodzie i kąpieli na stacjach benzynowych. Swoje 21 urodziny świętowałam w Kalifornii i wtedy pierwszy raz na legalu napiłam się alkoholu (w USA 21 r.ż to ten magiczny czas kiedy możesz spożywać alkohol). Aby go kupić powołałam się na 7-godzinną różnicę czasu jako, że w Polsce miałam już 21 lat, a w Ameryce nie. Miało być o pracy, a tutaj takie uzewnętrznienia. Pomimo, że w Stanach pracowałam niezwykle intensywnie to tak naprawdę co innego w pamięci mi pozostało.
.kinowa "baristka"
.pracownik Call Center
W mojej definicji to pierwsza, poważna praca. Przeszłam też najgruntowniejsze szkolenie w mojej całej karierze zawodowej. I wiesz co? Właśnie podczas tego szkolenia postanowiłam, że chcę zostać trenerem. Chcę być jak dziewczyna, która tłumaczy mi zasady działania kart kredytowych. Tutaj zaplanowałam swoją karierę zawodową i obrałam kierunek dalszego rozwoju. To zdecydowanie punkt zwrotny na mojej ścieżce zawodowej. Do tej pory uważam, że praca w Call Center to niezwykle cenne doświadczenie i rekomenduję każdemu kto rozpoczyna swoją karierę zawodową. Co prawda trenerem produktowym byłam bardzo krótko bo to trochę nudne tak naprawdę ale zatraciłam się w szkoleniach, rozwoju, coachingu i szeroko rozumianym HR.
.specjalistka .ds zajęć egzekucyjnych
Ale żebyśmy się źle nie zrozumiały. Moja droga do upragnionego zawodu wcale nie była taka „po prostej do celu”. W międzyczasie zboczyłam na dwa lata skuszona wysokimi zarobkami. Zajmowałam się realizacją zajęć egzekucyjnych z rachunków bankowych i kontaktami z organami egzekucyjnymi. Brzmi strasznie? I było. Jednak wrodzony talent do sumiennej pracy zaowocował propozycją objęcia stanowiska menadżerskiego i zbudowania zespołu reklamacyjnego, gdzie na nowo odkryłam uroki rekrutacji i szkoleń. Dalszą historię już znasz.
.podróż sentymentalna z #myfirst7jobs
To taka niepozorna zabawa, a tyle miłych wspomnień. Naprawdę mój uśmiech tylko uszy hamują. Gorąco zachęcam cię do podzielenia się swoimi doświadczeniami w komentarzu. Zapewniam, że to doskonała okazja do podróży sentymentalnej. To także doskonały punkt wyjścia do weryfikacji swoich oczekiwań względem pracy zawodowej i zaplanowania swojej ścieżki. W końcu w tych 7 pracach na pewno było coś co lubiłaś i coś czego na pewno nie chcesz robić. Taki trochę „zawodowy” rachunek sumienia?
4 Komentarze
POROZMAWIAJMY
[…] wszystkie egzaminy z sesji letniej w zerówkach tyko po to aby wyjechać do USA w ramach programu Work&Travel, który startował w czerwcu? To akurat mój sukces ale jeżeli tak było i u ciebie, napisz […]
[…] pierwszego szkolenia okupionego kilkudniowym rozstrojem żołądka pewnie nadal robiłabym kawę i pracowała w kinie. Ale. Ale. Przecież z obawy przed zmianą mogłam nadal pracować na etacie i nie zakładać […]
[…] karierę zawodową rozpoczynałam będąc jeszcze na studiach. Ten pierwszy styk z biznesem wielkich korporacji to call center. OK. Jako szeregowy pracownik […]
[…] Po prostu bądź na bieżąco i trzymaj rękę na pulsie w obszarze swoich zainteresowań. Oczywiście jeżeli istnieje choćby najmniejsze prawdopodobieństwo, że kiedyś będziesz chciała związać się z tym zawodowo. Bo wszystko gna, nawet gdy my stoimy w miejscu. I tak od kilku lat za poranną kawę w naszym domu, odpowiada Artur. Ja mam bardzo wtórną lukę♥ […]